środa, 25 września 2013

#70 Zayn Malik

Heeeloł ludzie :) Dziś będzie wyjątkowo z Zaynem imagin :) Jeszcze nie czytałam, bo jestem śpiąca :) Mój tata założył bloga :o Całuski dla wszystkich czytelników :*
A po przeczytaniu wchodzimy naTEGO BLOGA xD
-------------------------------------------------------------------------------------
Na zawsze i zawsze.
Do końca świata.
Do samego końca...

Mieliśmy być razem - na zawsze. Nasza miłość miała trwać wiecznie, bo czuliśmy, że to, co nas łączy, nie było tylko zwykłym uczuciem. To było coś silniejszego, mocniejszego - kochaliśmy się prawdziwie i szczerze. Bez pretensji, bez powodu.
Byliśmy dla siebie wszystkim. Więcej niż światem, więcej niż kosmosem. Nasza miłość nie miała wymiaru, przewyższała wszystko, nawet moc samego Boga. Po prostu to było to, czego od zawsze szukałam, a on był tym, na kogo od zawsze czekałam.
"We all want love".
Wszyscy wiemy, po co istniejemy, wszyscy wiemy, o co walczymy. Bo potrzebujemy miłości, kochania. Chcemy drugiej osoby, która nas przytuli, pocieszy, wesprze. Osoby, która będzie dla nas wsparciem, skrzydłami, które wzniosą nas wysoko w górę, gdy opadniemy na dno.
I właśnie tym był dla mnie Zayn, a ja byłam taką osobą dla niego.
Ale teraz?
On nie żyje. Odszedł...
Dlaczego? Bo był znienawidzony. Codziennie płakał przez ogromną ilość hejtów i nienawiści kierowanej ku niemu. Nie mógł znieść tego, że ludzie nie tolerują jego poglądów, religii... A on tak naprawdę nic im nie zrobił...
Zayn nigdy nie należał do ludzi, którzy w ogóle nie przejmowali się opinią innych. Nie przyjmował bezkrytycznie zdania różnych osób, zawsze brał krytykę głęboko do siebie... Jednak tego było po prostu zbyt wiele... Nie wytrzymał, po prostu skończył. Zabił się, żeby oszczędzić sobie cierpienia i nienawiści.
A ja patrzę tępo na wykopany dół. Przypomina mi on wielką czarną dziurę, która zaraz wchłonie nie tylko wszystkie nagrobki, ciała umarłych, kwiaty, ale i nas, zgromadzonych na ostatnim pożegnaniu Malika. Mnie już ona nie musi pochłaniać - moje uczucia zostały zniszczone, zabrane. Zayn wyssał ze mnie wszystko, całą miłość. Dopóki żył, oddychał, był obok mnie - odwdzięczał mi się tym samym, wypełniał mnie.
A teraz?
Nie ma go. Moje uczucia zniknęły. Zostały zamknięte razem z nim w tej dużej, śnieżnobiałej trumnie. Zatrzaśnięte na wieki ozdobnymi, złotymi zatrzaskami. Odbija się w nich delikatne światło słoneczne, które z trudem przeciska się przez gęste, kłębiaste, szare chmury. Patrzę, jak obcy mężczyźni chwytają to pudełko, w którym leży mój ukochany... Biorą je machinalnie, odruchowo, rutynowo. Bez szacunku, jakiegokolwiek sentymentu. Ich twarze są blade, mają wyraz niby pełny zadumy, niby po prostu znudzony.
A on odchodzi na wieczność. To brzmi niemożliwie... Ale to prawda, przed nim życie wieczne, pośmiertne. Już nigdy nie ujrzy Ziemi, naszej planety. Nie stanie twarzą w twarz z nikim z nas... Ale będzie nas obserwował z góry. A ja niedługo razem z nim... Polecę do niego, w przestworza, w obłoki, do raju. Będziemy tam razem...
Ale na razie jestem tutaj. I obserwuję każdy ruch mężczyzn, którzy spuszczają na linach trumnę. Jego ciało znika głęboko, w ciemnych otchłaniach wielkiego dołu. Jeszcze trochę, delikatnie pociągnąć...
Koniec.
Ułożyli je w dole, jeszcze dokładnie poprawiając. Jeden z nich podchodzi do matki Malika z małym woreczkiem wypełnionym ziemią. Zapłakana kobieta wyjmuje małą grudkę i wrzuca do dziury. Jej ruchy są powolne, ostrożne, a ręce się trzęsą. Każde poruszenie sprawia jej trudność... Wtedy ten sam człowiek podchodzi do mnie. Zbliża się i odsłania woreczek. Delikatnie wyjmuję kilka ziarenek piasku... Mam wrażenie, że ta chwila trwa wieczność.
Ziemia leci w dół i odbija się głośnym echem o białe ścianki trumny... Powoli zaczyna zanikać obraz tego pudła, w którym zatrzaśnięto mojego ukochanego...
Wszystko zanika mi przed oczyma, wiruje. Czuję, jak ziemia osuwa się pode mną, a nogi stają się bezwładne i uginają się pod moim ciężarem...
Nastała ciemność... Długa, paraliżująca cisza, wokół nic. Gdzieś daleko widzę jakieś światełko, delikatnie odbijające się o ścianki tunelu...
Sama nie wiem, jak się tu znalazłam.
Idę, prosto przed siebie.
Każdy ruch jest powolny, ociężały. Ale idę, żeby dotrzeć do końca tego tunelu. Światło się rozszerza, wokół robi się nieco jaśniej. Nagle, gdzieś w oddali, zaczyna się malować czyjaś sylwetka. Na początku niepozorna, mała, z czasem się powiększa i nabiera wyraźniejszych kształtów. Z każdym krokiem dostrzegam więcej szczegółów, umięśnioną sylwetkę, ciemne, zmierzwione włosy...
W końcu docieram do tej postaci...
Wysoki Mulat, o ciemnych, błyszczących oczach... Po chwili rozpoznaję w nim mojego ukochanego. Tak, to Zayn. Ubrany na biało, z delikatnym uśmiechem namalowanym na twarzy. Z tyłu wyrastają mu ogromne, srebrno połyskujące skrzydła.
Patrzę mu głęboko w oczy, próbując rozszyfrować ten ich tajemniczy błysk. Po chwili czuję, jak chłopak chwyta jedną ręką mój policzek, i delikatnie go pociera. Z czułością muska palcami moją twarz, uśmiechając się.
- Zayn...
- Tak, [T.I.]? - odpowiada cicho, swoim ciepłym, męskim głosem.
- Czy już jestem w niebie? - pytam, czując ciepły oddech chłopaka coraz bliżej mnie.
- Nie, kochanie. Ty ciągle żyjesz...
- To dlaczego widzę ciebie?
- Bo śnisz, a we śnie odbywasz podróż w zaświaty.
- Tak bardzo cię kocham... - mówię, a pojedyncze łzy spływają mi po policzkach. Zayn szybko ociera je rękoma, przybliżając swoją twarz do mojej. - Ja zaraz do ciebie przyjdę... Ja... Ja skończę życie ziemskie...
- Nie rób tego... - chłopak przybliża się jeszcze bardziej.
- Dlaczego? Przecież ty tak zrobiłeś...
- Ale ja nie miałem wyjścia... Mną nikt się nie opiekował, a ty masz mnie. Nade mną nikt nie czuwał, tylko ty byłaś moim ziemskim oparciem... Ale to wszystko mnie przerosło... A teraz jestem tutaj, w raju. I stąd obserwuje wszystko, co dzieje się na Ziemi. I widzę ciebie, spoglądam na każdy twój ruch.
- Przecież mogę być tutaj z tobą, obok ciebie...
- Ale twoje życie jeszcze musi trwać. Bóg cię powierzył dla ważniejszych celów... A ja jestem twoim aniołem stróżem i będę się tobą opiekował. Zawsze w trudnych sprawach ci pomogę, posłużę radą... Bo cię kocham i pragnę twojego szczęścia.
- Ty jesteś moim szczęściem! - rzuciłam się chłopakowi w ramiona, przyciskając go mocno do siebie. Czułam jego zapach, jego bliskość.
- A ty moim. I wiem, że możesz jeszcze wiele osiągnąć. Pamiętaj: ja jestem w górze, nad tobą. Czuwam nad wszystkim, co się dzieje. Patrzę z góry, a każdy twój uśmiech to nieskończona radość w moim sercu... Tylko proszę cię o jedno...
- O co? - spytałam, napawając się jego bliskością ostatni raz.
- Nie zapominaj o mnie. Spraw, bym żył w twoim sercu, w twojej duszy na zawsze. Dopóki będę w twojej pamięci, dopóty będę żył. Ja zawsze będę twój i tylko twój. Będę w twoim głosie, we wszystkim, co robisz. Każdy podmuch wiatru skierowany w twoją stronę, będzie moim oddechem. Każdy promień słoneczny padający na twoją twarz, będzie moim pocałunkiem. A w chwilach zwątpienia, kiedy nie będziesz wiedziała, co zrobić - zwróć się do mnie. Ja będę czuwał. - Zayn przybliżył się na minimalną odległość i złączył nasze usta w czułym, ciepłym pocałunku. Uniosłam się delikatnie w górę, odpłynęłam... Ta chwila trwała wieczność, choć tak na prawdę były to tylko krótkie sekundy... To był ostatni pocałunek z moim ukochanym.
- Kocham cię, Zayn. - powiedziałam, kiedy rozłączyliśmy się.
- Ja ciebie też, [T.I.]. Nie zapominaj o mnie i nie rób głupstw. Nie odbieraj sobie życia... Proszę cię tylko o to. - chłopak przytulił mnie mocno, po czym odsunął się powoli. Pomachał mi delikatnie, po czym zaczął odchodzić. Wolnym krokiem odchodził w stronę światła, jego sylwetka zaczęła znikać daleko za horyzontem.
Nagle poczułam jak spadam, nie mogę się zatrzymać. Lecę w dół, nie będąc w stanie złapać się niczego.
Otwieram oczy. Moje powieki powoli podnoszą się. Wokół panuje niesamowita jasność. Leżę na niewygodnym, twardym łóżku, w białym, bardzo czystym pokoju. Obok znajduje się kroplówka. Dopiero po chwili dostrzegam niewysoką, szczupłą pielęgniarkę znajdującą się w kącie.
- Dzień dobry, pani [T.N.]. - powiedziała delikatnie.
- Dzień dobry... Dlaczego jestem w szpitalu? - spytałam cicho.
- Zasłabła pani na pogrzebie pana Malika. Na szczęście było to tylko niegroźne omdlenie spowodowane ogromnym stresem, który pani towarzyszył. Niedługo będzie pani mogła opuścić szpital.
- Dziękuję... - odpowiedziałam, a kobieta bez słowa wyszła z pomieszczenia. Po chwili usłyszałam cichutkie stukanie w okno. Spojrzałam w tamtą stronę - mały ptaszek dzióbkiem pukał w szybę. Ciepłe promienie słoneczne, wpadające przez okno, ogrzały moją twarz... I wtedy poczułam jego.
Jego miłość.
Jego bliskość.
Zayn'a.
Uśmiechnęłam się delikatnie i ponownie zamknęłam oczy.
Moje ciało przeszył przyjemny, ciepły dreszcz. Po prostu czułam, że mimo wszystko, gdzieś tam, daleko stąd, jest mój ukochany Malik, który się mną opiekuje. I mnie kocha.
Wiem, że kiedyś znów go zobaczę. Bo nadzieja umiera ostatnia...

1 komentarz: